Franciszek Józef

Franciszek Józef

poniedziałek, 20 października 2014

Trzech panów w automobilu



 49 wpis na blogu

 

 


Odkryłem ostatnio świetnego pamiętnikarza. Co ciekawe, to nie żaden biały kruk, persona wyparta z podręczników do historii czy autor wspomnień wydanych w nakładzie 50 sztuk. Nic z tych rzeczy! Musze się nawet pokajać, gdyż do tej pory nazwisko to kojarzyło mi się głównie z nudą. Ilekroć WW przewijał się w podręcznikach, zastanawiałem się co musiałoby się stać by chcieć zajrzeć do relacji tego człowieka? 

Skoro pojawia się na łamach naszego bloga to zapewne ów WW musiał mieć coś do czynienia z Galicją? Nie inaczej – chłop to galicyjski, przywódca ludu i przewodniczący Polskiej Komisji Likwidacyjnej z jesieni 1918 roku. Wincenty Witos. Jego wspomnienia czytałem przygotowując scenariusz III etapu projektu Galicyjskie losy. Uczniowie na tropach przodków. Drugi tom tychże obejmuje ostatnie dni Wielkiej Wojny i okres II RP. 



Chciałem się z wami podzielić kilkoma urywkami z tego kapitalnego źródła, dotyczącymi chaosu jaki panował na ziemiach polskich na początku listopada 1918 r.. Tak tego – jakże opiewanego na szkolnych akademiach – listopada. 

Wincenty Witos wraz z grupą galicyjskich polityków wybiera się na ziemie byłego zaboru rosyjskiego. Jest początek listopada i Galicja zrzuciła właśnie jarzmo austriackiej „niewoli”. Czas zorientować się w nastrojach społeczeństwa warszawskiego. Do samochodu obok Witosa wchodzą Jan Stapiński (PSL Lewica) oraz Ignacy Daszyński (PPS-D Galicji i Śląska Cieszyńskiego). Dzięki zabiegom tego ostatniego posłowie otrzymali samochód wojskowy wraz z mającym zadbać o bezpieczeństwo pasażerów oficerem. 6 listopada o 4 po południu automobil rusza na północ szosą warszawską.

Ignacy Daszyński i Wincenty Witos w 1920 roku


Z wyjazdem z Krakowa spóźniliśmy się o cała godzinę dzięki panom socjalistom, którzy wybierali się jak na drugi świat. 

Pierwszy postój wypadł w Słomnikach gdzie okoliczna ludność rozbrajała ukrywających się po lasach Austriaków. Przed tymi ostatnimi przestrzegli podróżujących, członkowie miejscowej Polskiej Organizacji Wojskowej. 

Kiedy zbliżyliśmy się do lasów świętokrzyskich patrolujący oddział POW, złożony z kilku młodych, rosłych i tęgich chłopaków „zameldował” nam, że bardzo znaczne i uzbrojone oddziały austriackie znajdują się w lesie i że przejazd tamtędy może być bardzo niebezpieczny. Oni sami obawiają się do lasu zbliżyć, nam więc radzą nocą tamtędy nie jechać. Trochę nas ta wiadomość zaniepokoiła, lecz oficer jadący z nami z gęstą miną zawyrokował, że mimo niebezpieczeństwa nie radzi się zatrzymywać, a tylko dla ostrożności światło w aucie zgasić. 

Ilustracja do gry "Przepustka", rys. Cezary Szymański
Po bardzo krótkiej naradzie postanowiliśmy jechać, jednak światła nie gasić, obawiając się wypadku z autem, gdyż nikt z jadących nie znał dobrze drogi. Tak więc zostało. Szofer ruszył pełną parą, a myśmy z niepokojem patrzyli w ciemny las, wąską smugą reflektora wzdłuż drogi oświetlany. Wnet się przekonaliśmy, że ostrzegający nas peowiacy mieli rację. Z lasu przywitano nas strzałami, na szczęście zupełnie nieszkodliwymi. Jadący wszyscy udawali odważnych, trzymając przez cały czas w ręku rewolwery gotowe do strzału, z wyjątkiem mnie, bo nie miałem żadnej broni, i pomocnika szofera, Czecha, który skrył się jak mógł najgłębiej i nie chciał głowy podnieść dopóki nie wyjechaliśmy zupełnie na otwarte pole. 



Witos chyba nie przepadał za Daszyńskim. Przydługie owacje ludu na cześć tego posła socjalistów w Miechowie jeszcze jakoś wytrzymał. Kolejne w Jędrzejowie mocno zirytowały już naszego chłopskiego premiera. Ponownie nie udało się wyjechać następnego dnia z Kielc o ustalonej wcześniej porannej godzinie:

Odjazd się jednak opóźnił o całe dwie godziny, bo „przedstawiciela ludu pracującego” nie można było obudzić.

 Kolejny przystanek na trasie podróży posłów to Radom – z jakąż sympatią występujący obecnie w polskich „Internetach”:

Rozejrzałem się po mieście, gdyż po raz pierwszy byłem w Radomiu. Miasto wywarło na mnie dość nieprzyjemne wrażenie. Poza błotem i w oczy bijącym niechlujstwem, kipiało ono od czerwonych, socjalistycznych i bundowskich sztandarów, powywieszanych na prawie każdym domu. Rzecz naturalna, że p. Daszyński był z tego niezmiernie zadowolony, darząc towarzyszy radomskich bardzo długą rozmową.


W tym samym czasie podróżnych zaskoczyła plotka o utworzeniu Tymczasowego Rządu Republiki Ludowej w Lublinie. Informacja ta zbiegł się z wypadkiem jaki w Kurowie przytrafił się Stapińskiemu. Szlaban nie wiedząc czemu spadł na głowę tego biednego ludowca. Sytuacja stała się tym dotkliwsza dla polityków, kiedy ich auto odmówiło posłuszeństwa 10 km przed Lublinem. Zataczającego się Stapińskiego trzeba było prowadzić, nim udało się namówić wreszcie jakiegoś włościanina do podwózki wozem.  Od strony Lublina płynął potok uciekinierów, zatrzymani zaś chłopi opowiadali:

Polacy przyszli do miasta i wybrali króla, wywiesili czerwone chorągwie, ludzi łapią do wojska, bo jakasi wojna ma się zaczynać.

Ciekawe, nieprawdaż?


Ilustracja do gry "Przepustka", rys. Cezary Szymański






W Lublinie posłowie gorączkowo chwytali newsy, starali się wybadać nastroje. Witos – mimo obecności (ponoć bez jego wiedzy) w rządzie lubelskim – postanowił szybko opuścić zrewolucjonizowane miasto, ów Piotrogród Rzeczypospolitej, i czym prędzej wracać do Krakowa. Droga powrotna i wypadki z rozbestwionym chłopstwem to temat na drugą część wpisu. 

Odezwa Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej, materiał ze strony http://teatrnn.pl/

 
Oddziały wojsk polskich na Krakowskim Przedmieściu w Lublinie, zdjęcie ze strony http://teatrnn.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz