Franciszek Józef

Franciszek Józef

czwartek, 7 maja 2015

Komendanta 57 tarnowskiego pułku piechoty wspomnienia ze służby wojskowej




            Naszym nowym pomysłem na urozmaicenie Wiernopoddańczego Bloga Galicyjskiego jest cykl krótkich recenzji publikacji źródłowych dotyczących losów żołnierzy austro-węgierskich w Wielkiej Wojnie i dziejów Galicji w tym okresie. Źródeł memuarystycznych i literackich do dziejów Galicji i Polaków ‒ ck żołnierzy, nie ma wiele, tym cenniejsze są wszelkie wzmianki na ten temat, odnajdywane we wspomnieniach osób, często zupełnie z tym zagadnieniem nie kojarzonych. Jako pierwsze prezentujemy źródło powszechnie znanie i cenione jakim są generała Juliusz Bijaka "Wspomnienia ze służby wojskowej". 


Juliusz Bijak
  "Wspomnienia ze służby wojskowej" Juliusza Bijaka (1860-1941), wydane w Poznaniu w 1929 r., to cenna relacja wysokiego oficera armii austro-węgierskiej, który jako dowódca 57 tarnowskiego pułku piechoty, poprowadził tę jednostkę w sierpniu 1914 r. na Wielką Wojnę. Niestety, już miesiąc później został ciężko ranny i dostał się do niewoli rosyjskiej, w której przebywał aż do stycznia 1918 r. Następnie powrócił do armii c. i k., otrzymał awans na stopień generała majora i przez krótki czas dowodził 33. węgierską dywizją piechoty na froncie włoskim. W listopadzie 1918 r. rozpoczął ostatni okres swej służby wojskowej, już w armii polskiej, będąc min. dowódcą obrony Przemyśla, Okręgu Etapowego w Bielsku, zastępcą szefa Komisji Delimitacyjnej w Poznaniu, oraz pracując w Dowództwie Okręgu Generalnego "Pomorze". Swą służbę zakończył w 1920 r., jako dowódca twierdzy Chełmno. Rok później został przeniesiony w stan spoczynku, jako generał brygady. W 1923 r. prezydent zatwierdził dla niego stopień tytularnego generała dywizji. Emerytowany generał osiadł w Krakowie, a następnie w Wadowicach, gdzie spisał swoje wspomnienia. [1]

            Obejmują one 170 stron, na których autor kreśli dzieje swojej kariery wojskowej w armii austro-węgierskiej i polskiej. Stąd, publikacja dzieli się wyraźnie na dwie części. W pierwszej znajduje się ogólny opis i charakterystyka służby w armii austro-węgierskiej, dalej początkowy okres Wielkiej Wojny i szczegółowa relacja o działaniach 57 pułku piechoty na Lubelszczyźnie. Znacznie więcej miejsca poświęca autor swoim przeżyciom w niewoli rosyjskiej. Następnie, opisuje okoliczności powrotu do Austrii i krótki epizod walk na frocie włoskim. Część druga obejmuje służbę w wojsku polskim: dowództwo w Przemyślu i walki z Ukraińcami, dowództwo w Bielsku i skomplikowaną sytuacją na Śląsku Cieszyńskim, działalność w Komisji Delimitacyjnej w Poznaniu i sprawy granicy zachodniej, wreszcie służbę na Pomorzu i stosunki polsko-niemieckie na tym obszarze. Całość poprzedzona jest krótkim wstępem.



            Dla czytelnika zainteresowanego c. i k. armią, szczególnie cenne są pierwsze rozdziały "Wspomnień ze służby wojskowej". Juliusz Bijak zawiera w nich syntetyczny obraz sytuacji Polaków w strukturach armii austro-węgierskiej. Opowiada w przystępny i barwny sposób, o tym jak wyglądała droga młodego Polaka z Galicji od asenterunku i pierwszych dni w koszarach, poprzez trudy codziennej służby, aż do jej zakończenia. Swój wykład urozmaica ciekawymi spostrzeżeniami na temat różnych aspektów służby Polaków w armii austriackiej. I tak, o stosunku do służby wojskowej, stwierdza: nasza młodzież szła do wojska przeważnie niechętnie. Część emigrowała nawet przed wojskiem do Ameryki, a urzędy gminne miały wczesną wiosną dość kłopotu ze zbieraniem i dostawianiem popisowych przed komisje asenterunkowe.[Bijak, s. 4] Z drugiej strony dla ludności wiejskiej służba wojskowa była często jedyną drogą awansu społecznego, stąd: Pomimo długiego wyczekiwania, nieraz w najgorszych warunkach, stawali przed komisją rezolutnie i rzadko tylko udawali chorobę lub kalectwo, a niejeden czuł się nawet dotknięty gdy uznano go za niezdolnego [s. 5] We "Wspomnieniach" możemy również znaleźć uwagi o podejściu asenterowanych do różnych broni c. i k. armii. I tak służba w piechocie liniowej i kawalerii cieszyła się pewnym prestiżem, źle natomiast odbierano przydział do "landwery" czy "sanitetów". Cennym elementem wspomnień Bijaka jest również opis koszarowej codzienności, 8-12 tygodniowego programu szkolenia rekrutów, który według autora, w praktyce był niewykonalny. Generał zwraca także uwagę na główne niedogodności służby jakimi była obca komenda i brutalne traktowanie przez podoficerów i oficerów, pomimo oficjalnych zakazów. Istotne są również, zawarte przez Bijaka wzmianki o koszarowej obyczajowości takie jak np. umiłowanie przez żołnierzy wszelkich odznaczeń, jak czerwone sznury strzeleckie z pomponami, czy awansów na jakąkolwiek "szarżę". Podkreśla, że: często duma z awansu, gwiazdek i białych rękawiczek oraz tytuł "pana", przysługujący szarżom, zmieniał nowego dygnitarza do tego stopnia, że niedawnych kolegów traktował z góry i dawał się im dobrze we znaki, czyli jak w gwarze żołnierskiej mówiono "kopał im psa". Tylko dla t. zw. "starych kirusów", szeregowców służących trzeci rok, miał respekt, połączony czasem z obawą późniejszych porachunków [s. 7]

            Juliusz Bijak rysuje także obraz skomplikowanych stosunków językowych i narodowościowych w armii tej wielonarodowej Monarchii. Zaznacza, że ze znajomością języka służbowego, jakim był niemiecki nie było najlepiej: przeto we frontowych formacjach w piechocie i w kawalerii coraz więcej było podoficerów, którzy oprócz komendy i paru frazesów nie umieli nic po niemiecku [s. 7] Dalej opisuje, jakże charakterystyczne dla armii społeczeństwa chłopskiego, zjawisko dużego analfabetyzmu wśród żołnierzy, które zwalczano poprzez naukę czytania i pisania, prowadzoną w koszarach na specjalnych kursach. Po przeciwnej stronie sytuowali się w c. i k. strukturach militarnych ludzie wykształceni  tzw. jednoroczni ochotnicy, których status autor również dokładnie przedstawia. Ciekawe są uwagi o stosunkach panujących w korpusie oficerskim, o tym, że mało Polaków decydowało sie na wybranie zawodu oficera, że najwyższe stopnie obejmowali w praktyce członkowie rodów wojskowych ‒ na przełomie wieków, ostatni prawdziwi Austriacy, kultury niemieckiej, ale wierni tylko Habsburgom. Znamienne jest także to, że stosunki pomiędzy Polakami i Niemcami, często były napięte, a sami Niemcy wykazywali niechęć do służby w Galicji, którą prześmiewczo nazywali "Skandalicien". Tacy oficerowie byli izolowani wśród polskich elit, głównie szlacheckich.


            W dalszej części "Wspomnień", Bijak analizuje stan armii austro-węgierskiej w przededniu Wielkiej Wojny. Według niego: wojna światowa zaraz na wstępie wykazała wysoką wartość żołnierza i oficera frontowego, ale zarazem wadliwość i biurokratyzm całego systemu austriackiego, oraz brak odpowiednich ludzi na kierujących stanowiskach [s. 15] Zwraca uwagę, na pogarszanie się nastrojów w armii wraz z wojną, która w tragicznych skutkach pokazała nieprzystosowanie ck żołnierza do nowoczesnego konfliktu. Uważa, że w dużej mierze przyczynił się do tego kultywowany w armii stary model patriotyzmu cesarskiego, nie sprawdzający się w wielomilionowej armii poborowych  obywateli należących do nowoczesnych narodów. Chwali natomiast żołnierzy i nastroje ludności na początku wojny, czego wyrazem była dobrze i sprawnie przeprowadzona mobilizacja: Żołnierze byli dobrze wyćwiczeni, wyekwipowani i uzbrojeni, jednak siwa barwa mundurów okazała się od początku całkiem nieodpowiednia, była z daleka widoczna, zdradzała nasze ruchy i ułatwiała nieprzyjacielowi celny ogień [s. 17]

          

Kappenabzeichen IR 57

 
Opinie te przedstawia już w kolejnym, rozdziale: "Z pierwszego Okresu Wojny". Jest on szczególnie interesujący, ponieważ zawiera dokładny opis działań 57 pułku piechoty, który wchodził w skład 24. brygady, 12 krakowskiej dywizji piechoty, 1. Armii Dankla. Walczył w słynnej bitwie pod Kraśnikiem, sierpniowych działaniach na Lubelszczyźnie i wrześniowym odwrocie nad San (przeczytaj "Kraśnik - zapomniany bój Polaków"). Obok tarnowskiego pułku walczyły inne pułki "polskie": 20 nowosądecki ("Wspomnienia" często o nim wzmiankują), 56 wadowicki, 100 cieszyński, czy nasz 13 krakowski    o którym niestety jest znacznie mniej wzmianek (walczył na lewym skrzydle w 5. ołomunieckiej dywizji piechoty). Bijak opisuje liczne walki swojego pułku: pierwsze spotkanie z wrogiem pod Annopolem, pod Egersdorfem, w okolicy Ratoszyna-Radlina, pod Grądami, Gdowem... wreszcie walki pod Lipą i odwrót za San. W tych ostatnich walkach, 57 pułk zabezpieczał odwrót jako straż tylna: dowódca tylnej straży (płk. Puchalski) zażądał pomocy. Brygadier wyznaczył na ten cel mój pułk, dwa baony krakowskiego (13) p. p. i cztery armaty [s. 36]. W takich okolicznościach, 15 września w czasie ataku na Zaleszany Juliusz Bijak został ciężko ranny i dostał się do niewoli rosyjskiej. Tutaj niestety urywa się przekaz tego jakże cennego dla poznania operacji armii Dankla i pułków polskich źródła! W swych opisach, Bijak nie tylko przedstawia dokładny przebieg działań pułku, ale także nastroje ludności Królestwa dobrze, ale bynajmniej nie entuzjastycznie nastawionej dla armii austro-węgierskiej, zbrodnie ck żołnierzy dokonywane w atmosferze szpiegomanii, obawy przed wszędobylskimi kozakami, i narastającego chaosu: groza walki i przebyte niebezpieczeństwo tak podziałały na wielu żołnierzy, że nerwy odmówiły im posłuszeństwo [...] Utworzyły się bezładne gromady kilku tysięcy ludzi przemęczonych i spragnionych, dziwnie obojętnych na niebezpieczeństwo i nie zważających na nawoływania i rozkazy oficerów [s. 25].

            Najcenniejsze "ck galicyjskie" wątki "Wspomnień" Bijaka niestety kończą się w tym momencie. Dalej następuje obszerna relacja o pobycie w niewoli i rekonwalescencji. Tutaj z kolej zawarto świetny materiał na temat życia w niewoli, obrazu głębokiego rosyjskiego zaplecza w tym samej Moskwy, życia Polaków w Rosji, narastającego w państwie carów chaosu i grozy rewolucji. Wreszcie starania o powrót do kraju, uwieńczone sukcesem. Wątek austriacki ostatecznie kończy krótki epizod walk na froncie włoskim już jako generała majora, obserwującego rozkład Monarchii. Dalsza cześć Wspomnień to już służba w odrodzonej Polsce...

            Naszym celem nie jest tu streszczanie całości pracy Bijaka, bardziej dokładnie przedstawiliśmy zawarte w niej wątki ck, które może zainteresują Cię Drogi Czytelniku do sięgnięcia po to jakże cenne źródło.


[1] Bałda W., Generał z Biadolin, "Temi", 9 VI 2010
Kryska-Karski T., Żurakowski S., Generałowie Polski Niepodległej, Warszawa 1991
Stawecki P, Słownik biograficzny generałów Wojska Polskiego 1918-1939, Warszawa 1994
Rydel J. W służbie cesarza i króla..., Kraków 2001

Mateusz Białowiejski

środa, 4 marca 2015

Zuzanny w kąpieli czyli rzecz o feldłaźniach






Na wojnie żołnierz częściej niż ze śmiercią obcuje z brudem. Podczas służby ma zdecydowanie więcej okazji do ubrudzenia się, niż otrzymania postrzału. Właściwie każda minuta w okopie to ryzyko zafajdania sobie munduru a w najlepszym wypadku butów. Nie wspominam nawet o spożywaniu posiłków w  ekstremalnych warunkach czy wypijaniu wyfasowanego wina. Kropla do plamki i mundur przemieni się w opancerzoną skorupę. Również ciało żołnierza nie jest wolne od kontaktu z brudem. A z tym przeciwnikiem starano się walczyć na tyłach instalując m.in. polowe łaźnie lub tez wysyłając wojaków do kąpieli w rzece. Jednakże w 1914 roku tryskająca z prysznica woda musiała być dla wielu poborowych z Galicji, Bukowiny, Słowenii, Bośni czy Górnych Węgier prawdziwą nowością. Najlepiej taki epizod oddał Józef Wittlin w swoim arcydziele z lat 30 XX wieku -  Sól ziemi (moja mała recenzja tutaj: Sól ziemi). 

Ciało mężczyzny, nim włoży mundur, musi wziąć oczyszczającą kąpiel jak ciało niewiasty na przyjęcie oblubieńca. Za przewodem kaprala Reszytyły ruszyli do łaźni. Mieściła się w specjalnym baraku, przybudowanym do kuchni. Miejsca tam niewiele było, wchodzili więc partiami, a reszta czekała na dworze. Z otwartych drzwi buchały duszne kłęby pary, jak z kotła niewidzialnej lokomotywy. Słychać też było dzikie śmiechy, wrzaski, pohukiwania. Dziwne rzeczy działy się w tej łaźni. Od czasu do czasu przygłuszał wszystko potężny szum wodospadu. Gdy Piotr Niewiadomski wszedł do środka, zrazu nie widział nic. Ciężka, wilgotna mgła zakrywała i tak już dosyć ciemne pomieszczenie. Dopiero z ustaniem szumu mgła opadła i Piotr Niewiadomski ujrzał czeredę nagich ciał oblanych wodą. Jak pomieszańcy prychali, parskali, skakali na mokrych deskach, bijąc się po pośladkach, otrzepując wodę. Piotr nigdy jeszcze nie był w łaźni. Kąpiel wyobrażał sobie tylko w rzece. Słyszał też coś niecoś o wannach, w których kąpią się panowie po dworach i miastach. Tutaj żadnej wanny nie było. Pod nogami — jakieś deseczki czy drabinki. Nad głową — żelazne zardzewiałe rury. To wszystko. Ale gdzie woda? Rządził się tu starszy jegomość w białym doktorskim kitlu z siwą, przyciętą bródką. Może to był lekarz? Kapral Reszytyło kazał się rozebrać i stanąć na deskach. Piotr obnażył się bez dolegliwego wstydu. Wstyd jego z wolna gubił się w wojsku. Piotr bardzo był ciekaw tej cesarskiej kąpieli. Nie wiedział jednak, co zrobić ze swoim ciałem. Położyć się na tych deskach czy usiąść?

— Jazda, sius do wody! Nie bać się! — skrzeczał zdechłym głosem pan w kitlu.
 — Do mykwy! Do mykwy! — ze śmiechem naganiał Żydów.

Nie był to żaden lekarz ani nawet szarża, tylko szeregowiec pospolitego ruszenia bez broni, kategoria C. Od innych gemajnych izolował go wąski, żółty pasek na rękawach, tak zwany „Inteligenzstreifen" albo „Abortabzeichen", gwarantujący nietykalność do pewnych robót, na przykład czyszczenia wychodków. Odznakę tę otrzymywali w cesarsko i królewskiej armii starsi pospolitacy bez matury, lecz z „inteligencją" dowiedzioną w cywilnym zawodzie. Osobliwie korzystali z tego wyróżnienia właściciele większych przedsiębiorstw, przemysłowcy, kupcy, ziemianie. Pan w kitlu nazywał się Izydor Parawan i miał w kadrze lekką służbę oraz dużą protekcję. Był właścicielem jednego z bardzo popularnych lokali w Stanisławowie. Wielu oficerów tego pułku zaliczał do swoich stałych klientów. „Lekką służbę" pełnił nie tylko jako łaziebnik, pomagał również na izbie chorych, w czasie cotygodniowych wizyt sanitarnych, zwanych „szwancparadami".

—Vorwärts, vorwärts, pokonać wstręt do wody! — pokrzykiwał na chłopów i Żydów, ubawiony ich onieśmieleniem.
—Panienki! Zuzanny w kąpieli! Nikt was nie podpatruje, nie potrzebujecie zakrywać waszych wdzięków!... Ładne mięso, ładne mięso, zdrowe mięso armatnie! Same befsztyki dla rosyjskiej artylerii! Zaraz ja wam zrobię Dianabad!

I zniknął za drewnianym przepierzeniem jak kat obsługujący elektryczny fotel. Na Piotrze wywarł nader przykre wrażenie. Niewątpliwie był to czart w białym kitlu. Ta siwa bródka, niezrozumiałe okrzyki, ten jego obrzydliwy śmiech... Żeby ich tylko nie potopił. Nagle na synów huculskiej ziemi lunął z góry, z drewnianego sufitu, ciepły deszcz. Z niedostrzegalnych otworów w rurach wytrysły cieniutkie, lecz gęste pasemka wody i cięły głowy, i smagały ciała jak bicze. Z przerażeniem pochylili się pod sztucznym upustem. Niektórzy nawet położyli się na deskach w przekonaniu, że ta woda z rur napełni całe pomieszczenie i będą w niej pływać. Niebawem strach ustąpił wesołości. Ta kąpiel wcale nie była zła, była bardzo przyjemna. Lecz naraz woda się zmieniła. Z ciepłej stała się lodowata. Brr... Tylko diabeł mógł w mgnieniu oka tak zaczarować wodę. A diabeł w białym kitlu wylazł ze swej kryjówki, śmiał się, śmiał szczerbatymi zębami, zacierał ręce i głośno skrzeczał, chcąc przekrzyczeć szum:  —A co? Fajna kąpiel? Ani jednej weszki na was nie zostawi! Daję słowo honoru! Ładne mięso! Wycierać się, ubierać! Następna partia!

Nie wiadomo, czy żartował, czy się gniewał. Jak to diabeł. Tak dokonało się oczyszczenie ciał i nie tylko z cielesnego brudu. Pod sztucznymi deszczami zlazła z ludzi wszystka nieczystość dawnego cywilnego żywota. Ciałom i duszom przywróciła kąpiel utraconą niewinność. Lecz stopy mięsiły gęste błoto. Czarne ciasto diabła. Chociaż go ostrzygli, chociaż wykąpali — Piotr Niewiadomski ciągle jeszcze ufał, że na wojnę nie pójdzie, bo jakoś nie kwapią się z mundurami.


Tymczasem tak mogły wyglądać baraki, w których mieściły się instalacje służące do dezynfekowania żołnierzy cesarsko-królewskiej armii.


Łaźnia i odwszawialnia, gdzieś w 1917 r.; ÖNB / K.u.k. Kriegspressequartier

 
Prysznic dla oficerów sztabowych ale i szeregowych, 1917;
ÖNB / K.u.k.Kriegspressequartier

Prysznice w łaźni, 11.11.1915; ÖNB

Po kąpieli należało poddać się dalszym zabiegom...

Golenie delikwenta; ÖNB

Oczywiście nie zawsze i wszędzie można było liczyć na komfort kąpieli pod dachem.
Prysznic w polu, 19.9.17; ÖNB


Co innego gdy miało się kilka gwiazdek na kołnierzyku...
 
Kąpiel w Buczaczu w dniu 12.05.1916;
ÖNB

 
Przygotowywanie kąpieli dla oficera, 30.04.1916 r.;
ÖNB


                                                                                 ...lub trafiło się do szpitala.

Kąpiel w szpitalu polowym w Ostrożcu, 28.11.1915 r.; ONB





Nie można jednak zaniedbać odzienia. Mundur i bieliznę można wyczyścić samemu...


Szeregowcy podczas prania, 1915 r.; ÖNB
                                                        ... lub też oddać go w ręce specjalistów:


 
Aparat do dezynfekcji ubrań, 1915 r.; ÖNB


Tymczasem nasz wróg - Rumuni - zażywa kąpieli w rzece.



 Brytyjczycy zaś są jeszcze mniej wybredni.




poniedziałek, 2 lutego 2015

Kiedy każdy żołnierz był panem, a już kapral, oficer a kapitan władcą życia i śmierci ...


Rękopis zielenieckiej Kroniki

Pisząc o Wielkiej Wojnie bardzo często zapominamy o ogromnych zniszczeniach i cierpieniach, które przyniosła ludności cywilnej. Nie zawsze były one skutkiem bezpośrednich działań wojennych czy dziełem wroga. Nieraz własne wojska dawały się nieźle we znaki cywilnej ludności. Również wojska austro-węgierskie dopuszczały się wielu zbrodni na terenie Galicji, nie mówiąc już o wszelkich nadużyciach, które silnie odbiły się w świadomości, dotychczas lojalnych poddanych Wiednia. Wojna, która tak silnie dotknęła Galicję, tragicznie zakończyła mit tej sielskiej i spokojnej (choć biednej) krainy rządzonej przez dobrotliwego cesarza. W roku 1918 nastroje wśród mieszkańców Galicji niczym nie przypominały entuzjazmu i nadziei sprzed czterech lat.

Ślady tych dramatycznych wydarzeń odnajdujemy często w źródłach, przede wszystkim licznych wspomnieniach, relacjach, dziennikach. Te publikowane, głównie w okresie międzywojennym, pisane często przez znanych polityków, wojskowych, ludzi kultury, nauki, ogólnie ludzi należących do elity, noszą jednak ślady autocenzury i przekazują nie same obrazy z przeszłości ale własną wizję tej przeszłości. Zupełnie inaczej jest w przypadku relacji, najczęściej nigdy nie publikowanych, pozostawionych przez prostych świadków tych wydarzeń. Takim świadkiem był proboszcz parafii w podkrakowskich Zielonkach ksiądz Konstanty Łabądź, który opisał trudne lata wojny w parafialnej kronice.

Kościół parafialny pw. Narodzenia NMP w Zielonkach
(http://pl.wikipedia.org/wiki/Parafia_Narodzenia_Naj%C5%9Bwi%C4%99tszej_Marii_Panny_w_Zielonkach)

Zielonki, to wieś leżąca około 8 km na północ od centrum Krakowa, wchodząca w obręb krakowskiej twierdzy. Znajduje się tu artyleryjski fort 45 "Marszowiec" zbudowany w latach 1884-1886, zmodernizowany w latach 1910-1914. Wraz z trzema bateriami stanowił część kompleksu V grupy warownej twierdzy (pomiędzy Zielonkami a Mistrzejowicami), osłaniającego przygraniczny, północny odcinek. Wszystkie wsie w obrębie fortyfikacji były objęte tzw. rewersem demolacyjnym, co oznaczało, że na każde żądanie władz wojskowych zostaną one rozebrane w celu odsłonięcia przedpola fortów.


Widok z powietrza na fort artyleryjski 45 "Marszowiec"/ "Zielonki"  (http://bymarszal.pl/blog/2010/10/25/krakowskie-forty-z-powietrza/)

 

Od początku sierpnia 1914 r. twierdza Kraków przygotowywała się do odegrania swojej militarnej roli. Początkowo jednak wydawało się niemożliwym, żeby po opuszczeniu przez Rosjan Królestwa Polskiego przybliżył się do niej front. Jednak już na początku września poczęły dochodzić niepokojące wiadomości o klęskach armii austro-węgierskiej na wschodzie i utracie Lwowa, a magistrat zaczął przygotowywać się do ewakuacji ludności. Na początku listopada sytuacja była już naprawdę groźna, jak zanotował Jan Dąbrowski: Moskale się jakoś nie spieszą. Kraków się jednak przygotowuje... Naokoło miasta w promieniu paru kilometrów popalono wsie, by nieprzyjacielowi nie dać schronienia, ludność wydalono. Cała okolica pokryta jest jak koronką nowymi fortami, szańcami itd. Z miasta wydalają wszystkich nie mających prowiantu na trzy miesiące1


(http://www.bildarchivaustria.at/Bildarchiv//BA/958/B14265778T14265783.jpg)

Ostatecznie, 7 listopada zarządzono przymusową ewakuację miasta, ogłaszając, że Rosjanie bezpośrednio zagrażają twierdzy. Stale też trwały prace nad przygotowywaniem twierdzy do obrony, wysiedlano ludność okolicznych miejscowości, z której znaczna część szukała schronienia w Krakowie, resztę ewakuowano na południe i zachód od miasta. Los tych ludzi był najgorszy, gdyż utracili domy rozebrane na potrzeby przygotowania przedpola twierdzy i znaczną część dobytku. Ten los spotkał również Zielonki i naszego świadka tych wydarzeń ˗ księdza proboszcza Konstantego Łabądzia, któremu oddajemy teraz głos2:

"Ilustrowany Kuryer Codzienny", 1914, 267 (10 XI)

[...] Toteż ku radości wielkiej w r. 1914 na św. Annę zaprosiłem sąsiadów, kolegów by wspólnie cieszyć się tem co mogłem dotąd zrobić. Niestety w ten dzień właśnie doszła nas wiadomość, że wybuchła wojna Austryi z Serbią3. Wrażenie to wielkie zrobiło na wszystkich, przecież nikt nie przypuszczał, że obejmie całą Europę a nawet cały świat, dosięgnie w skutkach i moją parafię. [...] W niedługim czasie bo już 8 sierpnia przeciągało przez Zielonki wojsko to niemieckie to czeskie – na Moskali pod Kraśnik i Lublin4. Z ciekawością wielką się przyglądałem – kazałem wynosić mleko żołnierzom, nie przypuszczałem, że w niedługim czasie to samo wojsko w panice wracać będzie pod Kraków, by tutaj Moskalom stawić opór.




Kronika Kościoła Parafialnego w Zielonkach t. I, 
od 1878 - cenne źródło do historii lokalnej



Już z początkiem września poczęły dochodzić wiadomości, że w niedługim czasie wszyscy z okolic fortów będą ewakuowani. Z początkiem września poczęto burzyć Bibice, Zielonki, Pękowice5. Panika ogarnęła całą parafię. Burzono domy bez serca, z Bibic zmuszeni byli wynieść się do Rącznej około Liszek. Chowali dobytek po strychu a żołnierze kradli co zostało, nawet bagnety przykładali kobietom do piersi nie pozwalając im zabrać swego dobytku. To samo działo się w Zielonkach. Zburzyli żołnierze w dwóch tygodniach 13 domów, całe Pękowice.

Od października na plebanii ulokowała się cała kompania wojska czeskiego z kapitanem na czele. Wiele przeszedłem z tym kapitanem dlatego, że nie pozwoliłem umieścić konia w stajni kościelnej, ale kazałem go umieścić pod szopą. Urządził rewizję w mieszkaniu i piwnicy, badając czy nie ma połączenia z Moskalami, a ci wtedy byli pod Kraśnikiem i pod Lublinem i Dęblinem6, nawet urządził rewizję w kościele, poczem z całą kompanią ulokował się na plebanii w budynkach gospodarczych. Wiele przeszedłem w tym czasie [...] Wiadomości jednak coraz więcej dochodziły, że w niedługim czasie Zielonki i Tonie będą ewakuowane.


Mapa interesujących nas okolic
(http://panoramy.zbooy.pl/gallery/fort-bibice-front/mapa1904-bibice-marszowiec.jpg/e)

Z końcem października coraz więcej przeciągało wojska przez Zielonki, treny7 po kilka dni jechały przynosząc coraz to groźniejsze wiadomości. W istocie 4-go listopada zjechał w niedzielę po południu na plebanię cały sztab z 30 jeńcami. Zajął też plebanię i budynki, że nawet ruszyć się nie mogłem. W pokoju sypialnym spało nas 10, trzech kapitanów, trzech audytorów8 trzech kapelanów i ja – wytrzymać już nie mogłem! Po nocach spać nie mogłem – a w dzień znowu nie mogłem pracować. 9 listopada spadła wiadomość, że Zielonki będą ewakuowane. W trzech dniach wszyscy mają się wynieść9. Wrażenie piorunujące zrobiło to na wszystkich. Zielonki miały się wynieść do Kleczy, do Radoczy, Tonie do Rybnej i Czułówka. [...] Ludzie z Zielonek częścią ulokowali się w Branowie. Zamożniejsi po przedmieściach, biedniejsi pojechali do Kleczy pod Wadowice, z Toni ewakuowani byli do Rybnej do Czułówka, z Bibic do Rącznej. Tak cała parafia się rozproszyła z wyjątkiem Witkowic i Górki Narodowej. W niedzielę 11-go listopada odprawiłem sumę. Po sumie przemówiłem do ludzi. Mówić nie mogłem wiedząc co się dzieje z parafią. Ludzie dobrze odczuli, tak płakali, że jeden jęk był w kościele. W Krakowie polecił mi książę Biskup opiekę nad dwoma szpitalami rannych żołnierzy. Zatem w tym czasie zaopiekowałem się niemi i kościołem w którym odprawiłem msze św. W niedzielę jeździłem na sumę do Witkowic, gdzie po sumie chrzciłem i inne czynności duszpasterskie sprawowałem.

Dom Fr. Łyska w Bibicach, zniszczony przez wojnę 1914
(http://malopolskie.fotopolska.eu/172338,foto.html?o=miasto2202)

Na plebanii zaś zamieszkało wojsko gospodarując po swojemu, w budynkach gospodarczych rozlokowano konie, żywiąc je oczywiście sianem moim. W tym czasie ewakuacji poniosłem kolosalne straty. Wiele rzeczy przy wynoszeniu mi skradziono: lampy, krzesła, książek wiele, wiele pamiątek, wiele buraków, ziemniaków, siana, co gorzej zabrali wiele drzewa ze stodoły. Spalono parkany, na strychu zabrano wiele książek, nawet z kościoła skradziono 2 lichtarze, wiele świec i dywan. Niestety, nie można było w tym czasie nikomu nic powiedzieć, bo każdy żołnierz był panem, a już kapral, oficer a kapitan władcą życia i śmierci. Wiele strat i szkody ponieśli ludzie, żołnierze to świnie to krowy zabierali, z całą bezczelnością domy rozbierali. Pod stodołami palili ognie i grzali się – nie zważając, że stodoła się spali, w stajniach pod konie pszenicę niemłóconą ścielili, nie oszczędzali niczego i nikogo.

Na Boże Narodzenie wyjechałem naprzód do Witkowic. Tam odprawiłem 2 Msze św. potem pojechałem do Zielonek do kościoła, by tu odprawić Msze św. dla wojska. Przyjechawszy do Zielonek zastałem w plebanii pełno wojska, podwórze całe zabite wozami, budynki gospodarcze zajęte. Wrażenie zrobiło na mnie obozu wojennego. W kościele na Mszy św. było pełno wojska z majorem Fischerem na czele, który dyrygował ich śpiewem. Po Mszy św. zaprosił mnie na obiad do szkoły i tam razem z oficerami spożyłem obiad.

W styczniu roku 1915 już jeździłem na sumę do kościoła. Ludzie przywiązani do swego kościoła z Krakowa po śniegu brnęli, by tylko w swoim kościele być na Mszy św. Wielce ciszyłem się tem objawem przywiązania do kościoła. [...] W lutym wybrałem się do moich parafian do Kleczy. Ucieszyli się serdecznie na tem wygnaniu, a że książę Biskup ofiarował z komitetu dla ewakuowanych10 700 koron, zakupiłem z Panią Pelczar różnych rzeczy: płócien, chustek, by każdego tam obdarować. Ucieszyli się serdecznie widokiem mojem, wyspowiadali się i przyjęli Komunię św.

Na pierwszego marca pozwolono wrócić do Zielonek, kiedy Moskale usadowili się nad Nidą11. Radość wielka ogarnęła wszystkich na tę wiadomość, chociaż wiedziano, że w tym czasie żołnierze wiele poniszczyli. Z ochotą wielką wszystko wracało. I ja też czemprędzej przenosiłem się do Zielonek. Plebanię odrestaurowaną w 1913 r. zastałem kompletnie zniszczoną, ściany obite i zanieczyszczone, w pokojach pełno nawozu, zamki zepsute, szyby powybijane. W budynkach gospodarczych, w stajni zniszczone żłoby, w stodole też ściany rozebrane, parkany zniszczone, na podwórzu pełno nawozu. [...] Energicznie zabrałem się do czyszczenia plebanii i budynków gospodarczych, zachęcając tem samym ludzi, by z tą samą energią w swoich gospodarstwach porządki porobili. Ludzie oczywiście zebrali się ochoczo do porządków. I powoli wieś do dawnego wyglądu wracała. Niestety nie wiedzieliśmy jak skończy się sytuacja nad Nidą – dlatego znów z niecierpliwością wyczekiwano wyniku tej sytuacji. Kiedy pomyślnie zakończyła się sytuacja dla Austryi i Prus – trochę w Zielonkach i w Toniach – w parafii ludzie odetchnęli...

Odbudowany dom wraz z zabudowaniami gospodarczymi tegoż Fr. Łyska w Bibicach
(http://malopolskie.fotopolska.eu/172339,foto.html)



Panorama Zielonek z widokiem na sygnaturkę kościoła parafialnego
(http://www.roweremprzezzielonki.pl/galeria)



1J. Dąbrowski, Dziennik 1914-1918, Kraków 1977, s. 46, zapiska pod datą 15 XI 1914

2 Cała kronika parafii pw. Narodzenia NMP w Zielonkach obejmuje 3 tomy i poprowadzona jest od r. 1878. Te fragmenty spisane przez księdza Konstantego Łabądzia obejmują lata 1913-1920. Udostępnione przez dyrektora biblioteki publicznej w Zielonkach, zostały odczytane i opracowane przez: S. Białowiejską-Chuchmacz, M. Białowiejskiego i F. Bugajskiego.

3 Informacja jest nieścisła. Austro-Węgry po zamachu w Sarajewie ( 28 czerwca 1914) wystosowały 23 lipca stanowcze ultimatum do rządu serbskiego. 24 lipca w Austro-Węgrzech zarządzono częściową mobilizację. 25 lipca Serbia ogłosiła mobilizację i odpowiedziała negatywnie na ultimatum. Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii 28 lipca, nie zaś na św. Annę czyli 26 lipca.

4 Ksiądz kierował się zapewne głośnymi informacjami prasowymi o zwycięstwie I Armii austro-węgierskiej w bitwie pod Kraśnikiem ( 23-25 sierpnia 1914) w której brało udział wielu żołnierzy Polaków z I Korpusu Krakowskiego. W wyniku tej zwycięskiej bitwy, armia austro-węgierska posunęła się na przedpola Lublina, jednak nie udało się jej zająć miasta. Klęska 3. Armii pod Lwowem i odwrót wojsk na początku września 1914 r. zmusił 1. Armię do wycofania się z zajętego terenu Lubelszczyzny. Przez Zielonki z całą pewnością nie przeciągały wojska 1. Armii w tym nasz "13". Przez Zielonki mogły natomiast już 8 sierpnia przeciągać wojska grupy Kummera działającej w Królestwie Polskim po Kielce i Sandomierz, w tym 7 Krakowska dywizja kawalerii, 95 praska dywizja pospolitego ruszenia i 106 ołomuniecka dywizja pospolitego ruszenia. W jednostkach tych służyło więc wielu Czechów i Niemców.

5 W miejscowościach tych znajdowały się obiekty twierdzy Kraków, forty: 45 "Zielonki", 45a "Bibice", 44a "Pękowice", z tej racji wsie objęte były rewersem demolacyjnym.

6 W październiku 1914 r. front przebiegał na linii Wisły. Wojska niemieckie i austro-węgierskie podjęły ofensywę na Warszawę i twierdzę Dęblin, która jednak pod koniec października, z powodu przewagi rosyjskiej zakończyła się odwrotem państw centralnych na linię Warty i wielką ofensywą rosyjską.

7 Treny – wozy taboru wojskowego.

8 Audytor – urzędnik sądownictwa wojskowego.

9 Przymusową ewakuację mieszkańców Krakowa nie posiadających przepustek pozwalających na pobyt w twierdzy ogłoszono już 7 listopada.

10 Biskup krakowski Adam Stefan książę Sapieha założył komitet dla ratowania ludzi dotkniętych klęską wojny, który w marcu 1915 r. otrzymał oficjalny statut i nazwę: Książęco-Biskupi Komitet Pomocy dla Dotkniętych Klęską Wojny (KBK).


11 Operacja limanowsko-łapanowska i generalna tzw. ofensywa grudniowa wojsk austro-węgierskich spowodowała przesunięcie frontu w odcinku 1. Armii na linię rzeki Nidy. Front ustabilizował się na tej linii aż do przełamania gorlickiego w maju 1915. 


Literatura: 
J. Dąbrowski, Dziennik 1914-1918, Kraków 1977
Kronika Kościoła Parafialnego pw. Narodzenia NMP w Zielonkach, t. II (w posiadaniu parafii)
H. Łukasik, Twierdza Kraków. Wokół krakowskiej twierdzy. Epizody, bohaterowie, ślady bitwy o Kraków 1914, cz. 4, Międzyzdroje-Kraków 2009



Mateusz Białowiejski