Franciszek Józef

Franciszek Józef

niedziela, 15 grudnia 2013

Koszarowe satyry

Jeden z numerów satyrycznego pisemka Liberum Veto, wydawanego w Galicji w  latach 1903-1905 był poświęcony całkowicie wojskowości, a  mówiąc dokładniej wszechobecnej cesarsko-królewskiej armii. Czasopismo to wsławiło się zajadłą krytyką ówczesnej literatury i sztuki, nie oszczędzając ówczesnych wschodzących gwiazd modernizmu. Na nieśmiertelną sławę zasłużyło sobie cenionymi karykaturami, które przewyższały smakiem twory konkurencyjnych gazetek, takich jak Mucha czy Kolce. Tymczasem wspomniany numer 6 z roku 1903 wziął sobie na cel militaryzm i koszarowe obyczaje.

Zacznijmy od kompanijnej hierarchii, czyli listy osób ważniejszych od każdego z cywilów:


Oczywiście każdym personom odpowiadają smaczne rysuneczki:




Taki "Infanterzysta" nie tylko znał swoją pozycję i znaczenie, ale wiedział jak zachować się w róznych sytuacjach - np. na warcie:


By nie popełniać takich gaf, niebawem na naszym blogu zaprezentujemy regulamin patrolowy i wartowniczy z okresu I wojny światowej!

Autorzy pisemka nie odpuścili również samym Austriakom. Zaprezentowana poniżej historia Austrii to iście Szwejkowski humor.


Na koniec zaś grafika, która po dłuższym zastanowieniu przestaje bawić. Ale kto mógł to przewidzieć w 1903 r.


Pozostaję mi tylko zachęcić Czytelników do samodzielnej przygody z pismem Liberum Veto, łatwo dostępnym w Internecie.

piątek, 13 grudnia 2013

O zabijaniu list do siostry.



Wielka Wojna była tragedią. Świadczą o tym milionowe listy poległych i ciężko rannych. Była kolejnym dowodem na to, iż człowiek posunie się do wszystkiego by wygrać, nawet jeśli wiązałoby się to z nieopisanym cierpieniem dla swoich i przeciwnika żołnierzy. Dowodem na to są piekielne wynalazki ludzkości – gaz bojowy, „bitwa na wyniszczenie” czy wojna minowa pod alpejskimi szczytami. Jednak człowiek jest uodporniony na liczby i opisy mordu na milionach. Mocniej przemawiają do nas indywidualne tragedie, te których areną jest umysł, pamięć czy dusza pojedynczego człowieka. Wnikamy w nią, a tym samym w historię I wojny, dzięki tysiącom zachowanych listów.
Dzisiaj natrafiłem na krótki tekst jednego z austro-węgierskich żołnierzy, wysłany do swojej siostry w 1914 r. z Galicji. Zacytuję go w całości:


 „ W dotychczasowych walkach zabiłem już z pewnością co najmniej 100 Rosjan i nie odczuwałem nawet żalu. Wojna to wojna! Onegdaj jednak zabiłem rosyjskiego żołnierza i… nie mogę odtąd znaleźć spokoju. Było to tak: idąc na patrol, spostrzegłem naraz tuż przed sobą żołnierza rosyjskiego. W tej chwili chwyciłem za karabin, aby wystrzelić, gdy żołnierz ten odrzucił karabin, podniósł ręce do góry i zawołał: „Nie strzelaj! Nie strzelaj!” Palcami jednej ręki chciał mi widocznie pokazać, że ma czworo dzieci. Oczywiście zdjąłem karabin z ramienia, bo mi się żal zrobiło człowieka. W tej chwili Rosjanin sięgnął do kieszeni. Podejrzewając, że chytry wróg chce wydobyć rewolwer, złożyłem się strzeliłem i położyłem go trupem. Pobiegłem do niego, aby się przekonać, po co sięgał ręką do kieszeni. Wyjąłem rękę i ujrzałem w niej… fotografię kobiety z czworgiem dzieci. Odrzuciło mnie po prostu. Biedaczysko chciał widocznie wyjąć fotografię i pokazać mi, że ma rodzinę, dla której chce żyć. Niestety… od tego dnia spokoju znaleźć nie mogę.”

Anonimowy Żołnierz


List został przedrukowany w Nowej Reformie (nr 549 z 14.12.1914).

Może tak wyglądała fotografia zabitego rosyjskiego żołnierza?

A może poniżej znajdowała się jeszcze kartka od ukochanej...?


piątek, 6 grudnia 2013

Niech Pan mnie poratuje! Jestem Polak!

 Krótki ślad bratobójczych walk z początku I wojny światowej możemy odnaleźć w pamiętnikach Romana Dyboskiego. Człowiek ten był urodzonym w Cieszynie wiernym poddanym najjaśniejszego pana, którego zainteresowania skupiały się na filologii i historii literatury angielskiej. Już jako profesor naszego Uniwersytetu Jagiellońskiego został wcielony do 16 pułku piechoty obrony krajowej (L.I.R. 16) i wysłany do walki z Moskalami.


kappenabzeichen L.I.R. 16

 Jako dowódca jednej z kompanii walczył już po zatrzymaniu „rosyjskiego walca parowego” w grudniu 1914 r. w okolicach Pińczowa. Tak wspomina walkę, po której dostał się do mającej trwać siedem lat niewoli. Przebywając m.in. na Syberii był nie tylko świadkiem ale i uczestnikiem rosyjskiej wojny domowej, służąc później w 5 Dywizji Strzelców Polskich. A więc:

„Dnia 21 grudnia o świcie, na czele kompanii 16-go (krakowskiego) pułku piechoty obrony krajowej austriackiej, szedłem do szturmu od błotnistych brzegów Nidy na wzgórza na południe od miasteczka Pińczowa, zajęte przez Moskali. Gdyśmy się wdarli wreszcie do okopów, w których nas w ten sam dzień wieczorem miała zagarnąć do niewoli piechota rosyjska, zastałem tam oficera rosyjskiego, leżącego obok karabinu maszynowego, z którego całe rano pluł do nas kulami. Już się do oficera dobierali nasi sanitariusze, zaczynając, jak zwykle, od zegarka, nie od rany. Ranny słyszy wokoło siebie różne „Rany Boskie!” i „Psia mać!” naszych wiarusów, widzi u mnie oficerskie odznaki i woła:
„Niech Pan mnie poratuje! Jestem Polak!”
Dopilnowałem by go opatrzono i odniesiono, a sam pomyślałem sobie, że ugodziła go może kula z mojego pistoletu, bo prowadząc szturm, strzelałem sobie na odwagę „Panu Bogu w okna” jak się to zwykle robi.”

Okładka wspomnień Dybowskiego wydanych w 2007 r. przez Mówią Wieki



Walki pod Radomskiem w 1914 r. - grafika zaczerpnięta z forum http://www.forum.przedborz.net/