Franciszek Józef

Franciszek Józef

wtorek, 27 maja 2014

Ulica Starowiślna gdzieś około roku 1900



Przez ponad trzy lata mieszkałem na ulicy Starowiślnej w Krakowie. Ulica to dość długa, ciągnąca się od Poczty Głównej aż po brzeg Wisły i most Powstańców Śląskich. Ulica przecina Kazimierz i łączy Stare Miasto z Podgórzem. Zresztą to właśnie na wspomnianym moście 4 lipca 1915 r. miało miejsce uroczyste połączenie miasta Krakowa z miastem Podgórze. Prezydent Juliusz Leo i ostatni burmistrz Podgórza Franciszek Maryewski podali sobie wówczas ręce, symbolicznie łącząc oba miasta.  Mieszkaniec Starowiślnej może w pełni doświadczyć  jej przelotowego charakteru. Ciągną nią sznury samochodów, a  przede wszystkim tramwaje kilku bardzo ważnych linii (a pierwszy tramwaj w Krakowie wyruszył właśnie z zajezdni z przecznicy - ulicy św. Wawrzyńca). Ponadto na olbrzymi hałas wpływają pędzące na sygnale karetki i tłumy turystów przelewające się na Kazimierz lub przez rzekę na Plac Bohaterów Getta i do Fabryki Schindlera. Zawsze zastanawiało mnie jak ta część Kazimierza wyglądała sto lat temu, lub jeszcze dawniej w czasach panowania Najjaśniejszego Pana? 

Na odpowiedź natrafiłem przypadkiem, wcale się jej nie spodziewając. Z obrazem ulicy Starowiślnej z początku XX wieku spotkałem się we wspomnieniach Ferdynanda Goetela Patrząc wstecz. Mało kto pamięta dziś tego utalentowanego ale i kontrowersyjnego pisarza. Ja zapoznałem się z jego twórczością dopiero kilka lat temu gdy wpadła mi w ręce jego powieść Nie warto być małym. Na jej kartkach można odnaleźć wiele kapitalnych opisów krakowskiego Ludwinowa – dzielnicy w pełni zasługującej na miano zakazanej. Przez płonący wschód. Wspomnienia z podróży to zaś porywająca opowieść o ucieczce z rosyjskiej a następnie bolszewickiej niewoli w niespokojnych latach rewolucji. Goetel jest jednak najbardziej znany ze swojego udziału w niemieckiej misji do Katynia, która orzekła, iż polscy oficerowie zostali pomordowani przez Sowietów. Oczywiście ten epizod zaważył na całym późniejszym życiu pisarza – oskarżony o kolaboracje zaraz po II wojnie światowej uciekł z kraju i pozostał na emigracji, a jego twórczość została skazana na zapomnienie. 

Ale wracając do Starowiślnej:

[Moja matka w 1900 r.] wynajęła mieszkanie w oficynie jednego z domów na ulicy Starowiślnej.  Planty krakowskie, teatr i Paon przestały więc być pasjonującym teatrem mojego życia. Starowiślna nie miała tyle wytwornych uroków, przemawiała jednak prawdą trudnego życia, przedsiębiorczego i pełnego wesołości, jaką daje widok z długiego ganku na zakazane przedmieścia Grzegórzek, poprzez cudze sady kuszące do wypraw na cudze jabłka i grusze. Nad dachami krążyły tu gołębie. Za ulicą Dietla ciągnął się poforteczny tor kolejowy, a za torem były bagienka, zwane przez andrusów chełpliwie „stawami”. Budnik kolejowy nazwiskiem Mróz wynajmował tam łódki, a zimą urządzał ślizgawkę za pięć centów – wstęp. 

Widok ulicy Starowiślnej w roku 1913, zdjęcie ze strony http://nowahistoria.interia.pl



Stop. Z tego fragmentu możemy więc wnioskować że 10-letni wówczas Ferdek mieszkał po prawej stronie ulicy Starowiślnej, zapewne już za ulicą Dietla w kierunku Wisły. Więcej szczegółów na temat okolicy, w której mieszkał Goetel dostarcza kolejny fragment:

Pamiętam w latach 1900 do 1904 podwórko jednej krakowskiej kamienicy otoczone gankami oficyn zamieszkałych przez biedotę drobnomieszczańską. Kamienica miała trzy piętra, a na każdym z nich królowały, na gankach zwłaszcza, nieznośne i awanturnicze chłopaczydła. „Andrusy” jak mówił front kamienicy. Było tego z jaki dziesiątek, w jednym prawie wieku. Zwoływali się świstem, który przyprawiał o atak nerwowy wszystkich lokatorów, a do wściekłości doprowadzał „strugola” (dozorcę). Świst był zwiastunem okropnego harmideru, tupotu nóg, krzyku, i nieraz trzasku wypadających szyb. Bywały większe bezeceństwa, zaczepki porządnych ludzi, strzały nawet i wybuchy zagrażające bezpieczeństwu publicznemu. Bywały i napady zbrojne z kijami, nożami i zepsutym, ale ogromnym pistoletem na powracające ze szkoły dziewczęta. 

Klan kamienicznych łobuzów miał bratnie organizacje w innych punktach miasta, na przedmieściach zwłaszcza, Dębnikach, Grzegórzkach, Zwierzyńcu. Wszyscy stanowili jakąś gwardię anonimową, która dzierżyła prym nie tylko na swoich podwórkach, ale i na boiskach, na wzgórzach Krzemionek i Panieńskich Skałach, na szkolnym korytarzu i w ulicznej awanturze. Miała swe chody i stosunki. Wiedziała, kiedy szykuje się pochód demonstracyjny i umiała się wśliznąć na wieżę katedralną by „wyrżnąć w Zygmunta”. 
 
 Musze przyznać, że w 100 % rozumiem nastrój i klimat tych podwórkowych relacji. Wcześniej przez 18 lat dorastałem w innej kamienicy na krakowskim Starym Mieście. 

Warto zobaczyć jak wyglądała nasza ulica sto lat temu!

Do Goetela wrócę niebawem. W jego krakowskich wspomnieniach pojawia się przecież 13 pułk piechoty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz