Przez ponad trzy lata mieszkałem na
ulicy Starowiślnej w Krakowie. Ulica to dość długa, ciągnąca się od Poczty
Głównej aż po brzeg Wisły i most Powstańców Śląskich. Ulica przecina Kazimierz
i łączy Stare Miasto z Podgórzem. Zresztą to właśnie na wspomnianym moście 4
lipca 1915 r. miało miejsce uroczyste połączenie miasta Krakowa z miastem
Podgórze. Prezydent Juliusz Leo i
ostatni burmistrz Podgórza Franciszek
Maryewski podali sobie wówczas ręce, symbolicznie łącząc oba miasta. Mieszkaniec Starowiślnej może w pełni
doświadczyć jej przelotowego charakteru.
Ciągną nią sznury samochodów, a przede
wszystkim tramwaje kilku bardzo ważnych linii (a pierwszy tramwaj w Krakowie wyruszył właśnie z zajezdni z przecznicy - ulicy św. Wawrzyńca). Ponadto na olbrzymi hałas
wpływają pędzące na sygnale karetki i tłumy turystów przelewające się na
Kazimierz lub przez rzekę na Plac Bohaterów Getta i do Fabryki Schindlera. Zawsze
zastanawiało mnie jak ta część Kazimierza wyglądała sto lat temu, lub jeszcze
dawniej w czasach panowania Najjaśniejszego Pana?
Na odpowiedź natrafiłem
przypadkiem, wcale się jej nie spodziewając. Z obrazem ulicy Starowiślnej z
początku XX wieku spotkałem się we wspomnieniach Ferdynanda Goetela Patrząc wstecz. Mało kto pamięta
dziś tego utalentowanego ale i kontrowersyjnego pisarza. Ja zapoznałem się z
jego twórczością dopiero kilka lat temu gdy wpadła mi w ręce jego powieść Nie
warto być małym. Na jej kartkach można odnaleźć wiele kapitalnych
opisów krakowskiego Ludwinowa – dzielnicy w pełni zasługującej na miano zakazanej.
Przez
płonący wschód. Wspomnienia z podróży to zaś porywająca opowieść o
ucieczce z rosyjskiej a następnie bolszewickiej niewoli w niespokojnych latach
rewolucji. Goetel jest jednak
najbardziej znany ze swojego udziału w niemieckiej misji do Katynia, która orzekła,
iż polscy oficerowie zostali pomordowani przez Sowietów. Oczywiście ten epizod
zaważył na całym późniejszym życiu pisarza – oskarżony o kolaboracje zaraz po
II wojnie światowej uciekł z kraju i pozostał na emigracji, a jego twórczość
została skazana na zapomnienie.
Ale wracając do Starowiślnej:
[Moja matka w 1900 r.] wynajęła mieszkanie w oficynie jednego z
domów na ulicy Starowiślnej. Planty
krakowskie, teatr i Paon przestały więc być pasjonującym teatrem mojego życia.
Starowiślna nie miała tyle wytwornych uroków, przemawiała jednak prawdą
trudnego życia, przedsiębiorczego i pełnego wesołości, jaką daje widok z
długiego ganku na zakazane przedmieścia Grzegórzek, poprzez cudze sady kuszące
do wypraw na cudze jabłka i grusze. Nad dachami krążyły tu gołębie. Za ulicą
Dietla ciągnął się poforteczny tor kolejowy, a za torem były bagienka, zwane
przez andrusów chełpliwie „stawami”. Budnik kolejowy nazwiskiem Mróz wynajmował
tam łódki, a zimą urządzał ślizgawkę za pięć centów – wstęp.
Widok ulicy Starowiślnej w roku 1913, zdjęcie ze strony http://nowahistoria.interia.pl |
Stop. Z tego fragmentu możemy więc
wnioskować że 10-letni wówczas Ferdek mieszkał po prawej stronie ulicy
Starowiślnej, zapewne już za ulicą Dietla w kierunku Wisły. Więcej szczegółów
na temat okolicy, w której mieszkał Goetel dostarcza kolejny fragment:
Pamiętam w latach 1900 do 1904 podwórko jednej krakowskiej kamienicy
otoczone gankami oficyn zamieszkałych przez biedotę drobnomieszczańską.
Kamienica miała trzy piętra, a na każdym z nich królowały, na gankach
zwłaszcza, nieznośne i awanturnicze chłopaczydła. „Andrusy” jak mówił front kamienicy. Było
tego z jaki dziesiątek, w jednym prawie wieku. Zwoływali się świstem, który
przyprawiał o atak nerwowy wszystkich lokatorów, a do wściekłości doprowadzał „strugola”
(dozorcę). Świst był zwiastunem okropnego harmideru, tupotu nóg, krzyku, i
nieraz trzasku wypadających szyb. Bywały większe bezeceństwa, zaczepki porządnych
ludzi, strzały nawet i wybuchy zagrażające bezpieczeństwu publicznemu. Bywały i
napady zbrojne z kijami, nożami i zepsutym, ale ogromnym pistoletem na
powracające ze szkoły dziewczęta.
Klan kamienicznych łobuzów miał bratnie organizacje w innych punktach
miasta, na przedmieściach zwłaszcza, Dębnikach, Grzegórzkach, Zwierzyńcu.
Wszyscy stanowili jakąś gwardię anonimową, która dzierżyła prym nie tylko na
swoich podwórkach, ale i na boiskach, na wzgórzach Krzemionek i Panieńskich
Skałach, na szkolnym korytarzu i w ulicznej awanturze. Miała swe chody i
stosunki. Wiedziała, kiedy szykuje się pochód demonstracyjny i umiała się wśliznąć
na wieżę katedralną by „wyrżnąć w Zygmunta”.
Musze przyznać, że w 100 % rozumiem
nastrój i klimat tych podwórkowych relacji. Wcześniej przez 18 lat dorastałem w
innej kamienicy na krakowskim Starym Mieście.
Warto zobaczyć jak wyglądała nasza ulica sto lat temu!
Do Goetela wrócę niebawem. W jego
krakowskich wspomnieniach pojawia się przecież 13 pułk piechoty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz