„Ku pamięci przelanej krwi, twardej pięści i milczącej węgierskiej
wierności huzarów poległych razem ze swym panem pułkownikiem 11-12 grudnia 1914
roku.”
Tak brzmi napis na pomniku 24
huzarów, którzy ruszyli na pomoc pułkownikowi
Othmarowi Muhrowi, gdy otrzymał śmiertelne trafienie, kilkanaście
metrów przed linią rosyjskich okopów na
wzgórzu
Jabłoniec pod Limanową. Śmierć tego odważnego Węgra i zażarta, niemal
krwiożercza walka jego huzarów przeszła do legendy nie tylko I wojny światowej
ale i całej historii Węgier. Choć do dziś w poważnych publikacjach i na
licznych forach sympatyków Austro-Węgier można spotkać się z ożywionymi dyskusjami
na temat znaczenia bitwy, czy też całej operacji łapanowsko-limanowskiej, nikt
nie kwestionuje heroizmu garstki spieszonych kawalerzystów. A było tak:
|
Pocztówka przedstawiająca atak huzarów Othmara Muhra |
|
Śmierć Othmara Muhra na wzgórzu Jabłoniec |
Od kilku dni trwały zażarte walki
w rejonie Rajbrotu, Łapanowa i Limanowej, które miały na celu skupienie uwagi
Rosjan, tak by kilkadziesiąt kilometrów dalej na wschód swoje uderzenie na
północ mogła wykonać austriacka 3 Armia. Moskale zaś, zdając sobie sprawę z
powagi sytuacji i możliwości nie tylko odepchnięcia ich od Krakowa ale i
podwójnego oskrzydlenia, musieli za wszelką cenę złamać front pod Limanową.
Atakowali więc nie szczędząc sił, ciągle przekonując o skuteczności „rosyjskiego walca parowego”. Na wzgórze
Jabłoniec tuż po północy 11 grudnia, zostali wysłani huzarzy z 9 i 13 pułku, którzy mieli zluzować tam
tkwiących w okopach swoich kolegów. Jednak prowadzący oddział pułkownik Muhr już na drodze
zorientował się, że okopy zostały stracone, a sens ich misji staje pod znakiem
zapytania. Z drugiej strony zrozumiał, że pozostawienie wzgórza w rękach
Moskali otworzy im drogę do całkowitego przełamania frontu i pozwoli im kontrolować
drogę na Kraków. Pułkownik podzielił się swoimi myślami z żołnierzami.
Zdecydowali. W kierunku rosyjskich okopów ruszyła grupa huzarów, którzy jeszcze
kilka miesięcy temu byli pewni, że wojnę będą oglądać z siodła, pędząc przed
sobą uciekających Rosjan. Tymczasem teraz ich jedyną bronią były kolby krótkich
karabinów (nie mieli nawet bagnetów ani szabel!) oraz łopaty. Wkrótce mieli się
przekonać, iż w połączeniu z pięściami i zębami, stanowi to arsenał, który jest
w stanie wyprzeć wrogą piechotę. Huzarzy udawali, że nie wiedzą o nowej załodze
okopów na Jabłońcu – chcieli by Rosjanie pozwolili podejść im jak najbliżej.
Moskale dali się nabrać i wierzący w szybkostrzelność swoich karabinów maszynowych
przywitali maszerujących huzarów dopiero tuż przed okopami. Wielu kawalerzystów
zginęło od razu, ale ci którzy dotarli, zmasakrowali Moskali. Po walce
odnaleziono wielu Rosjan ze zmiażdżonymi twarzami – to efekt użycia kolb. W
ciasnych i ciemnych okopach nie było miejsca na finezyjne pojedynki – wygrywała
siła i drapieżność. I choć pułkownik oraz wielu innych oficerów poległo,
huzarzy zdobyli wzgórze i odparli w ciągu całego dnia kilka gwałtownych kontrataków.
Pod koniec 12 grudnia Rosjanie niemal uwierzyli, że huzarom sprzyjają duchy, gdyż
zgodnie z madziarską legendą dowódca może w krytycznym momencie walki przywołać
armię duchów dowodzoną przez syna Attyli – księcia
Csabę. Jednakże zawsze ceną za tą pomoc musi być własna śmierć…
|
Wojtek pod pomnikiem poległego pułkownika i huzarów z 9 pułku |
Cmentarz na Jabłońcu robi niesamowite wrażenie. Tuż przy wejściu
znajduje się kaplica poświęcona pułkownikowi, którego zwłoki jednak ekshumowano
i przeniesiono na Węgry. Wzdłuż kilku alejek leżą żołnierze obu stron, w tym
również niewątpliwie Polacy walczący w innych pułkach w okolicy. Nie spodziewaliśmy
się, że miejscowa ludność tak pieczołowicie dba o pochówki osób, które przecież
100 lat temu w jakiś sposób zakłóciły ich codzienną egzystencję i naraziły na
zniszczenie samej Limanowej. Przy każdym z krzyży świeciło się co najmniej
kilka zniczy, a niektóre były obwiedzione węgierskimi flagami. Zastanowiły nas
tylko trzy nagrobki, które miały wyłamane krzyże – dewastacja dokonana przez okolicznych
złomiarzy?
Do Limanowej i na wzgórze
węgierskich Spartan wrócimy zapewne za rok, tym razem w większym składzie i w
roli c.k. rekonstruktorów!
W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze
cmentarz wojenny w Tymbarku, gdzie również
leżą polegli w walkach pod Limanową oraz jeden zagadkowy Serb – być może
jeniec, który pomagał przy wznoszeniu cmentarza. Przyglądając się tablicom na
krzyżach można poczuć ducha wielonarodowej monarchii. Mamy tu nazwiska
niemieckie, polskie, rusińskie, węgierskie, rumuńskie, może nawet chorwackie.
|
Tablica przed wejściem na cmentarz wojskowy w Tymbarku ku czci Jeno Szantay'ego |
|
Paul Backer z P.I.R. 219 - zapewne Niemiec |
|
Lazar Slamath z I.R. 7 z Klagenfurtu - czyżby Słoweniec? |
|
Jan Sosnowski z L.I.R. 13 czyli pułku Landwery z Ołomuńca |
|
Jurko Petroft z F.J.B. 21 czyli 21 batalionu strzelców polowych (wg danych składał się z 98% Niemców, tymczasem nazwisko jest chyba rusińskie) |
|
Georg Obernorfer z T.K.J.R. 3 czyli 3 Pułku Cesarskich Jegrów Tyrolskich | | |
|
|
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz